Spadek motywacji to rzecz znana każdej osobie, która ćwiczy (lub poświęca się jakiejkolwiek innej czynności). Jeśli ktoś twierdzi, że jest zmotywowany cały czas i nie wie, co to kryzys motywacji – kłamie.
Dzisiaj chcę ci opowiedzieć o moich metodach na spadek motywacji – jak ćwiczyć nawet wtedy, gdy po prostu życie nam przeszkadza?
Spadek motywacji – poznajmy się lepiej
U mnie zaczęło się od zdania sobie sprawy z tego, że hello nie żyję na bezludnej wyspie. Dziecko może się wypiąć i przestać współpracować, a co gorsza, zachorować. Samochód się zepsuć, a Facebook wciągnąć z rana na długie godziny. Nie wyśpisz się – wszystko jedno, czy powodem jest Netflix czy niemowlak. Życie. Marnujemy jego część i czas się z tym pogodzić.
Ćwiczenia to taki element rutyny, który przede wszystkim wymaga regularności. I zdajesz sobie z tego doskonale sprawę, szczególnie, jak zaczynasz. A potem jeden dzień niewyspania i odpuszczasz, a potem trzeba nadgonić stracony czas i utykasz w robocie… Trening spada z listy priorytetów. Jasna sprawa.
A gdyby tak zaakceptować fakt, że tak to bywa? Rzeczywiście, trening nie jest najważniejszy – ale mimo to, chcesz ćwiczyć. A gdyby tak oswoić realne problemy i bardzo dobrze poznać wymówki? Nie zakładać z góry „będę ćwiczyć, choćby się świat walił i palił”, tylko od razu założyć – w końcu przyjdzie spadek motywacji, bo nie jestem cyborgiem na bezludnej wyspie. Co wtedy zrobię?
Nie zostawiam na wieczór
To pierwsza rzecz, którą robię, jak czuję, że zbliża się spadek motywacji spowodowany czymkolwiek – realnym problemem albo „niechcemisięjakcholera”. Nie oznacza to, że nagle umiem wykrzesać z siebie energię na wstanie z budzikiem o 6 jak cały dom jeszcze śpi. O nie, takie akcje zostawmy sobie na max motywacji!
Nie zostawiam na wieczór to w wolnym tłumaczeniu – nie odkładam, aż będzie za późno. Po prostu ćwiczę. Nie czekam na drzemkę dziecka. Nie odczekuję dokładnych 2h po posiłku. Trudno, najwyżej wykąpię się później. Wiem, że jak przyjdzie wieczór, po prostu powtórzy się scenariusz z wczoraj i nie zrobię żadnego treningu. Nie oszukuję się więc w ciągu dnia i robię cokolwiek – tak, jak stoję i tu, gdzie stoję.
I wiesz co? Ten sposób najczęściej przerywa ciąg fatalnych dni. Dlatego, że zdaję sobie sprawę z tego, że…
15 minut wystarczy
Że 15 minut to często wystarczy. To też jest trening. Lepsze 15 minut niż browar i kanapa.
Czy wiesz, że 15 minut regularnej praktyki czegokolwiek od podstaw uczyni z ciebie po około miesiącu bardzo dobrego amatora? Dowiedziałam się tego z genialnego wywiadu z Miłoszem Brzezińskim (który notabene polecam gorąco – do przesłuchania na stronie Małej Wielkiej Firmy), który podał akurat jako przykład granie na instrumencie. Nie masz pojęcia o graniu na gitarze? Zacznij dzisiaj. Ćwicz codziennie 15 minut. Za miesiąc będziesz bardzo dobrym amatorem grania na gitarze.
I to samo dotyczy treningu. Ale zdradzę ci jeszcze jeden sekret… Da się to osiągnąć tylko wtedy, jak naprawdę zaczniesz. Zaakceptujesz fakt, że nie ma czegoś takiego jak „choćby się waliło i paliło” i świadomie zaczniesz przeciwdziałać mechanizmom rozpraszania i wymówek.
Wymówka a realny problem
Nie czekaj, aż spadek motywacji przyjdzie. Już teraz usiądź i zastanów się, jakie najczęściej wymówki wymyślasz. Scrollowanie Facebook’a w najlepszych na trening porannych godzinach? Serial, który po prostu aż się prosi, by go nie wyłączać i wiadomo, że jest ciekawszy od serii pompek? Niewyspanie, no bo przecież zęby jej/jemu idą już czwarty miesiąc? Mąż tak wkurzył, że po prostu na nic nie masz siły? I tak już dzisiaj nawaliłaś dietą, więc trening też bez sensu?
I nie udawaj, że te rzeczy znikną, bo teraz nagle sobie postanowiłaś, że będziesz ćwiczyć. Nie znikną. Pojawią się – prędzej czy później, bo nikt nie jest cyborgiem. Nudzimy się z czasem, entuzjazm opada, a życie zaczyna każdemu przeszkadzać. Im szybciej to zaakceptujesz, tym – paradoksalnie – łatwiej ci będzie wytrwać.
Facebook’a odinstaluj z komórki i używaj tylko na komputerze – wtedy zapewne mata wpadnie ci w ręce pierwsza. Wstawanie do dziecka zdeleguj na męża albo odeśpij w dzień. Serial – ok, pod jednym jedynym warunkiem: że jesteś dzisiaj po treningu. Da się siebie samą przechytrzyć!
Ale są też realne problemy. Takie, gdy jesteś chora i rozkłada cię gorączka. Przetrenowałaś się i boli cię kolano. Dziecko budzi się co piętnaście minut już trzecią noc, a w dzień wisi na tobie i naprawdę nie masz siły ruszyć ręką. Przyjaciółka dzwoni z płaczem i potrzebuje cię teraz bardzo blisko siebie. Co wtedy?
Odpuść. Odpocznij.
Życie. Trening to nie cały świat i nigdy, przenigdy zestaw ćwiczeń nie może przeskoczyć w hierarchii ważności najważniejszych relacji w twoim życiu czy zdrowia. Są też takie sytuacje, gdy odpuszczamy z powodu „niechcemisię”. Jeśli to ma spowodować, że jutro przebiegniesz z rana 10 kilometrów z nową energią jak na skrzydłach – jasne, odpuść! Tak też trzeba. Rób to jednak jak najbardziej świadomie.
Nie zakładaj, że jesteś cyborgiem, który da radę, choćby nie wiem co. Wracam do pierwszej myśli – jeśli ktoś twierdzi, że nie wie, co to spadek motywacji, to kłamie. Albo ewentualnie nie robił czegoś wystarczająco długo… Bo to normalne, tak się dzieje i dziać będzie. Zaakceptowałam moment kryzysu motywacyjnego jako naturalną kolej rzeczy i element treningu – dzięki temu całkiem dobrze sobie z nim radzę.
Co więcej, tak się zrodziła moja wielka miłość do biegania. Z takich wyżebranych pokątnie 15-minutówek. Nie od razu łapałam flow, o którym pisałam nie raz. Nie od pierwszych kilometrów wybieganych w Garminie nogi mnie niosły same, myśli wędrowały, oddech nakręcał, a kreatywność aż kipiała… Nie. To wszystko przyszło z czasem regularnego treningu.
A zostawiam cię z inspirującym cytatem, pochodzącym również ze wspomnianego podcastu (źródło).
Pasja pojawia się w efekcie działania. Nie wysiedzisz jej na fotelu.
Zajrzyj też: